IV Czy przybyłeś po skarby śniegu
Zima tego roku była wyjątkowa ostra. Mróz ściął wszystkie zbiorniki stojącej wody. Gleba stała się tak twarda, że trzeba było umieścić zwłoki pewnego starca na strychu komunalnym za świątynią. Huragany i burze śnieżne wkrótce odcięły Hydesville i okoliczne farmy od świata. Dyliżans do Rochester nie rozweselał już Długiej Drogi od co najmniej trzech dni. Nikt też nie wypuszczał się dalej niż stojąca na uboczu stodoła od strony zbiorników wodnych albo wybrukowana niegdyś przez czarnoskórych i skazańców hrabstwa trasa niewolników, która ginęła wśród wzgórz, między opuszczonymi kopalniami łupków i drzewami żywicznych lasów. Nie widziano też żadnych konwojów francuskich lub irlandzkich imigrantów w drodze na Zachodnie Wybrzeże: gorączka złota poczeka na odwilż. Wygłodniałe wilki i kojoty podchodziły niebezpiecznie blisko do gospodarstw, węsząc wokół owczarni i stajni, mimo że przemarznięci pasterze strzelali wciąż wokół na oślep.
Panna Pearl zwróciła swoją śliczną, jasną głowę ku oknu i przyglądała się ze zdziwieniem, z mieszaniną lęku i oczarowania wirującym płatkom śniegu, które oblepiały haftowane szronem szyby. Tumany śniegu przybierały przeróżne formy: to dobrodusznego, wielkiego polarnego niedźwiedzia, to ohydnej wiedźmy wyłaniającej się ze zbiorowego grobu zalanego palonym wapnem. Jeszcze większa obawa budziła się w pannie Pearl, gdy patrzyła na szczupłe, obserwujące ją twarze, szczególnie Kate w pierwszej ławce, dziewczynki o sowich oczach i delikatnym uśmiechu na lekko rozchylonych wargach.
– Wybaczcie – powiedziała. – Będziemy kontynuować lekcję etyki. Przygotujcie tabliczki, te spośród was, które potrafią pisać, będą notować wszystkie nazwy własne, pozostałe zaznaczą je krzyżykiem…
Otworzyła starą Biblię Króla Jakuba, którą odziedziczyła po swoim pradziadku. Miejscami wybrzuszona, gdzie indziej sczerniała, zawdzięczała swój wygląd źle wypieczonego chleba dwóm kąpielom w morzu i pożarowi wozu w czasach emigracyjnej wędrówki.
– „Był mąż w ziemi Uz imieniem Job; a mąż ten był nienaganny i prawy, bogobojny i stroniący od złego”4.
Panna Pearl przerwała, zbita nagle z tropu widokiem tych wszystkich pochylonych głów. Żelazny piecyk mruczał w głębi klasy przydzielonej świątyni przez gminę. Trzech farmerskich synów – wśród nich ci najlepiej sytuowani, w tym jeden siedemnastolatek, praktycznie rzecz biorąc analfabeta, którego zapisano do szkoły jesienią, by nauczył się zarządzać wydatkami owdowiałej matki – i siedem dziewcząt, wśród nich Kate, a czasami też jej siostra Margaret, obie nowe, z pewnością zdolniejsze niż gapowaty Samuel, jedyne ocalałe od gruźlicy dziecko wdowy z Bout du Haut, o włosach i ubraniach wiecznie wilgotnych, nawet w suchy czas. Pearl była dumna, że udało jej się przekonać aż tyle rodzin z Hydesville, by zapisały swoje córki, zazwyczaj przymuszane całą zimę do prac domowych, do Dame School przy probostwie. Biblijna świeżość jej argumentów przeraziła dzielnych hodowców krów, w których nagle rozbłyskała iskierka zrozumienia: ci, którzy nie potrafią czytać Pisma Świętego, nie zbliżą się do Boga, zły duch ich oślepi! Nauka czytania i pisania oznacza pewne zbawienie, pozwala ominąć etap szczęśliwego prostaczka u bram Królestwa. Ta nieoczekiwana teza, ubrana w odpowiednie słowa przez purytanów, zapewniła młodym nieco swobody. Ciekawe, dlaczego pomyślała akurat o uczonej Anne Bradstreet, która w czasach Pielgrzymów straciła w pożarze ukochaną bibliotekę i manuskrypty, lecz za sprawą Bożej łaski zachowała męża i gromadkę dzieci. Cóż ostało się na ziemi z dymu spalonych poematów światłej Anne Bradstreet?
Panna Pearl przegnała te myśli i wróciła do Biblii.
– „I rzekł Pan do szatana: Skąd przybywasz? A szatan odpowiedział Panu, mówiąc: Wędrowałem po ziemi i przeszedłem ją wzdłuż i wszerz. Rzekł Pan do szatana: Czy zwróciłeś uwagę na mojego sługę, Joba?”5.
Kate siedziała w rogu jednego z długich stołów kuchennych, przy których tłoczyły się dzieci – z jednej strony chłopcy, z drugiej dziewczęta, i zapisała spiczastymi literami „Job”, następnie „Szatan”, „Wiekuisty”, „Bóg” i „Uc”. Zastanawiała się, czy Bóg to nazwa własna i dlaczego panna Pearl zagryza wargi, patrząc na białe widma za oknem. Tak jasna, że rozpalała sobą promień słońca, o oczach jak gwiazdy i bladoróżowych licach, córka pastora zdawała jej się piękniejsza niż anielskie krągłości śniegu otulające wzgórza.
– W jakim świecie żyjesz, Katie? – spytała nauczycielka, zażenowana wpatrzonymi w nią nieruchomymi źrenicami. Znała lunatyczne roztargnienie najmłodszej z sióstr Fox, które mogło się obrócić niespodziewanie w przezabawne ożywienie.
Kate zarumieniła się i uśmiechnęła przepraszająco.
– W żadnym świecie, panno Pearl, to przez śnieg…
Pozostali uczniowie, zdekoncentrowani, odłożyli kawałki kredy i metalowe pióra z Birmingham. Harriett Mansfield, beniaminek z rancza hodowców koni, Lily Brown, która w wieku szesnastu lat wyglądała, jakby miała już na koncie kilka egzystencji, dwie niewinne pasterki gęsi, dziesięcioletni pasterze kóz, zwolnieni z pracy na kilka godzin nauki, i ociekający wodą Samuel Redfield w głębi sali, który kiwał głową, śmiejąc się bezgłośnie. Ten ostatni, jak podejrzewała panna Pearl, skrywał niejeden trudny sekret. Odziany w robocze spodnie na szelkach farbowanych na błękit z Genui, wiercił się na krześle i miał wyraźną ochotę raczej rozgrzać się przy piecu niż uczyć się czytać i liczyć. Starała się nie zostawać z nim nigdy sam na sam w klasie i odwracała głowę, gdy otwierał szeroko oczy i rozchylał wargi czerwieńsze niż świeżo rozpłatane na pół serce wołu. W niedzielę podczas mszy w czarnym, nakrochmalonym i zbyt obszernym ubraniu po zmarłym ojcu chętnie zgłaszał się do zbierania datków na tacę lub do rozdawania psałterzy. Wielebny zlecał mu nawet drobne prace w zamian za obietnicę monety dolarowej w prezencie na urodziny.
Panna Pearl zamknęła Biblię; nieco zmieszana, starała się skupić uwagę swoich uczniów.
– Bóg miał tak wielką ufność w swoim stworzeniu, że wydał je na pastwę diabła. Job wyszedł z tej próby zwycięsko. On, tak bogaty i prawy, straci wszystko, popadnie w straszliwą nędzę, będzie cierpieć, lecz ostatecznie siłą swej wiary zwycięży złe moce…
Młoda Harriett podniosła wysoko rękę, strącając niechcący wełniany czepek z głowy. Miedziane loki rozsypały się niczym ogon lisa.
– Przepraszam – powiedziała – czy diabeł istnieje naprawdę? Czy się przechadza, jak mówią, pod postacią włóczęgi, starej kobiety albo kozła?
– Szatan nie istniałby bez Wiekuistego! Zostawmy go więc na chwilę w spokoju i zastanówmy się nad losem Joba. Patriarcha z rezygnacją zniósł śmierć swoich siedmiu synów i trzech córek, zmiażdżonych pod ruinami domu, zniósł wszystkie klęski, lecz nigdy nie wyparł się Pana. Dlatego Bóg przywrócił mu jego własność i zesłał mu jeszcze więcej dzieci…
Kate siedziała na końcu stołu ze skrzyżowanymi ramionami i wyobrażała sobie swój dom przy Długiej Drodze: przytłoczone ciężarem śniegu i lodu belki stropowe puszczają, miażdżą ściany i zabijają na miejscu jej siostrę Maggie, mamusię, a może nawet tatę Foxa, który został w domu w taką niepogodę. Czy powinna prosić niebo o inną rodzinę na zastępstwo? Czy można tak zmieniać bliskich, nie popadając w rozpacz? Wspomnienie Abbeya, małego braciszka zmarłego niegdyś w Rapstown, uświadomiło jej, że nic nie zdołałoby zadośćuczynić tej stracie.
– Pora już wracać! – powiedziała panna Pearl zmęczonym głosem. – Ubierzcie się ciepło, wygląda, jakby śnieg miał padać przez tysiąc lat…
Nad lodowymi kasztelami zrodzonymi z chłodu i wiatru zapadała noc. Jeden z robotników z rancza Mansfieldów przyjechał po młodą Harriett konno, podobnie jak tata Fox, wyjątkowo trzeźwy – zgarnął Kate jedną ręką i posadził po damsku na zadzie Old Billy’ego. Pozostali uczniowie ruszyli wzdłuż fasad budynków albo brnęli środkiem przez świeży śnieg, by jak najszybciej dotrzeć do domów w centrum Hydesville.
Z szalonym uniesieniem wypisanym na twarzy młody Samuel Redfield zamarł na chwilę na widok zasypanych dróg. Schylił się, by zanurzyć dłonie w tym bogactwie, by najeść się śniegu i ukryć w nim twarz. Nie szukając niczyjej pomocy, rozejrzał się po Długiej Drodze, po czym stawiając stopy w ślady kopyt ostatniego konia, ruszył naprzód z wesołą pieśnią na ustach:
A nice young ma-wa-wan
Lived on a hi-wi-will
A nice young ma-wa-wan
For I knew him we-we-well6.