Niech się stanie, jak chcesz — odpowiedział czarodziej.
Sagaradatta wrócił do swojej chaty i od razu podbiegł do warsztatu. Patrzy: wszystkie części ma całe, wszystkie złożone jak się należy.
Popróbował tkać — warsztat działał wyśmienicie.
Sagaradatta zapomniał o bożym świecie, tylko tkał dniami i nocami, póki nie ukończył dywanu. Nie słyszał, kiedy żona podchodziła do niego, nie widział, ile razy zachodził do jego domu golibroda.
Wreszcie dywan był utkany. Sagaradatta przyglądał mu się długo. Nagle roześmiał się i wykrzyknął:
Ach, kto zrozumie, jaki jestem teraz szczęśliwy! Mogłem zostać królem, to prawda. Miałbym niezliczone skarby, miałbym niewolników i pochlebców. Ale nie miałbym ani jednego szczerego przyjaciela. Leśny czarodziej mógł zrobić ze mnie bogacza, ale wtedy nie miałbym spokoju, wciąż bałbym się utracić majątek. Czyje szczęście da się porównać z moim szczęściem, kiedy widzę przepiękne wzory tych dywanów, które sam utkałem i kiedy słyszę, jak wszyscy chwalą moją robotę?
Tkacz Sagaradatta żył jeszcze wiele lat. Nie zebrał majątku. Ale był szczęśliwy, bo jego dywany były piękniejsze niż złote krążki, którymi za nie płacono. Kiedy patrzył na dywan i cieszył się jego wzorem, wcale nie myślał o tym, czy jest biedny, czy bogaty.
Sława jego sztuki i umiejętności rozeszła się po całym kraju. Nawet po jego śmierci długo jeszcze wspominano, jakie to dywany umiał robić tkacz Sagaradatta z Machiłaropii.
CIEKAWA BABA
Kidyś dawno, dawno żył w jednej wsi pracowity, młody chłop, który miał nieznośną żonę.
Pomagał jej, w czym mógł: to drew narąbał pod blachę, to wodę przyniósł, to zrobił zagatę ze słomy dookoła chaty, żeby jej było ciepło w zimie.
W nocy podawał jej nawet z kołyski dziecko do karmienia, żeby nie potrzebowała wstawać z łóżka.
Dobry był i dla innych, toteż wszyscy go lubili, nawet zwierzęta. Pies łasił się do niego, kogut chodził za nim krok w krok, a wół nadstawiał łeb, żeby gospodarz poklepał go po karku i po-skrobał za uchem.
Gospodyni nie była taka dobra jak gospodarz. To na sąsiadkę krzyczy, to psa kopnięciem wygania, to na męża fuka. A wciąż wyrzeka na niego przed ludźmi:
Moiściewy, skaranie boskie z tym chłopem! Takiego zgodliwego nie ma chyba na całym świecie. Gdzie go posadzę, tam siedzi. Co powiem, to mu dobrze. Dokąd pójdę, to on za mną. Ani się ze mną pokłóci, ani mnie uderzy, ani nic. Drewniana fajka więcej warta niż taki mąż.
Niejedna sąsiadka wzdychała, słysząc to sarkanie: „Ach, żebym ja miała takiego dobrego męża jak ona! A ta się skarży".
Ciekawa baba pytała męża od rana do nocy:
Gdzieś ty był? — O czym myślisz? — Z kim się widziałeś? — Co robisz? — Co ci się śniło? — Co ci kum powiedział?
Tak mu tym pytaniem dokuczyła, że przestał odpowiadać. Wtedy baba nuż wykrzykiwać ze złością:
Chyba mnie ciekawość spali przy takim mruku!
Nie jesteś księdzem, żebym ci się miał spowiadać — mówi chłop. — Ja robię swoje, a ty pilnuj swego.
Pewnego razu, a było to na początku lata, poszli chłopi na łąkę z kosami. Nasz gospodarz kosi, a niedaleko inny chłop razem z synami kosi także.
Wtem tamci zbiegli się w jedno miejsce, podnoszą kosy i wołają:
Wąż, wąż! Zabij go!
Gospodarz przeskoczył rów, podbiegł i widzi, że to zaskroniec ze swoimi dziećmi. Całe gniazdo ich tam było.
Dajcie mu spokój, niech sobie idzie — powiedział gospodarz. — To przecież tylko wąż wodny, nie jadowity, po cóż go zabijać.
Posłuchali go kosiarze. Zaskroniec zabrał się ze swoją rodziną i skrył się w niezapominajkach nad rowem.
Wieczorem gospodarz wziął kosę na ramię i poszedł wzdłuż rowu ku swojej zagrodzie.
Wtem patrzy: na ścieżkę wypełzł ten sam wąż-, podnosi łeb i syczy:
Stój! Uratowałeś mi życie, ocaliłeś moje dzieci. Żądaj, czego chcesz, a dam ci.
I cóż ty mi możesz dać, nędzny gadzie? — zaśmiał się chłop. — Chyba pijawkę albo ździebełko zielonej rzęsy. A może kijankę?
Nie drwij ze mnie — zasyczał wąż — bo wielka jest moja moc. Mogę otworzyć przed tobą wszystkie skarby świata. Mogę dać ci długie życie. Mogę tak ci słuch wyostrzyć, że będziesz słyszał, co myśli twoja żona. Albo będziesz rozumiał, co mówią zwierzęta. Wybieraj.
Chłop poskrobał się za uchem, pomyślał i mówi:
Bogactwa mi nie trzeba, starczy mi tego, co mam. Nie chcę być próżniakiem, więc na co mi skarby? Co do życia, to niech tam Pan Bóg sam rozsądzi, czy ono ma być długie, czy krótkie. Powiadasz, że mógłbym słyszeć, co myśli moja żona. Co mi z tego, kiedy ja wiem, że nie myśli nic mądrego. Bo myśli gonią się w niej jak zające, żadnej nie zatrzyma. Ale miałem zawsze chętkę, żeby zrozumieć zwierzęcą mowę. Pies szczeka, kot miauczy, koń rży czy kura gdacze, a ja sobie myślę: co też one gadają między sobą? Więc jeżeli możesz, wężu, to mi otwórz rozum na ich mowę.