SZKOŁA MAGII i CZARODZIEJSTWA 5 страница

- Tak jest lepiej - rzekł Hagrid, dysząc ciężko i sia­dając z powrotem na kanapie, która tym razem zapadła się aż do podłogi.

Tymczasem w głowie Harry’ego kłębiły się setki pytań.

- Ale co się stało z Vol... przepraszam... to znaczy z Sam-Wiesz-Kim?

- Dobre pytanie, Harry. Zniknął. Rozpłynął się. Tej samej nocy, w której chciał cię zabić. Przez co stałeś się jeszcze bardziej sławny. To jest właśnie największa zagadka... przecież był już taką potęgą... dlaczego nagle gdzieś zniknął?

- Niektórzy opowiadają, że umarł. Ja uważam, że to bzdura. Skoro już prawie nie był człowiekiem, to niby co w nim miało umrzeć? Inni mówią, że wciąż gdzieś tu jest i tylko czeka na odpowiedni moment. W to też nie wierzę. Ludzie, którzy go słuchali, wrócili, przeszli na naszą stronę. Niektórzy jakby się obudzili z jakiegoś transu, czy co, mó­wią, że przedtem im odbiło, bo on ich zaczarował. Sam powiedz, przecież gdyby miał wrócić, to by ich tak łatwo nie puścił, nie?

- Większość nas uważa, że on gdzieś jest, ale utracił moc. Jest za słaby, żeby podskoczyć. A co go tak wykoń­czyło? Ty, Harry. Coś w tobie. Coś się wydarzyło tamtej nocy, czego się nie spodziewał... nie mam pojęcia, co to było, nikt tego nie wie... ale coś w tobie jest, co go skasowało, i to na fest.

W oczach Hagrida pobłyskiwało ciepło i szacunek, kiedy patrzył na Harry’ego, ale ten, zamiast czuć się mile połech­tany, czuł tylko, że to wszystko jest jakąś okropną pomyłką. On czarodziejem? Niby jak? Dudley znęcał się nad nim, ciotka Petunia i wuj Vernon wrzeszczeli na niego od rana do wieczora; jeśli rzeczywiście jest czarodziejem, to dlaczego nie pozamieniali się w pokryte brodawkami ropuchy za każdym razem, kiedy zamykali go w komórce pod schoda­mi? Jeśli kiedyś zwyciężył największego czarnoksiężnika na świecie, to dlaczego Dudley kopał go jak piłkę, kiedy tylko miał na to ochotę?

- Hagridzie - powiedział cicho - chyba zaszła jakaś pomyłka. Ja nie jestem żadnym czarodziejem. Ku jego zaskoczeniu, Hagrid zacmokał.

- Żadnym czarodziejem, tak? I nigdy nic się nie działo, kiedy bałeś się czegoś albo złościłeś?

Harry zapatrzył się w ogień. Teraz, kiedy o tym pomyś­lał... przypomniał sobie o tych wszystkich dziwnych wyda­rzeniach, które doprowadzały do szału ciotkę i wuja, a które rzeczywiście miały miejsce, kiedy był czymś przerażony albo wściekły... Kiedy ścigała go banda Dudleya, jakoś udawało mu się uciec... a kiedy bał się iść do szkoły z powodu tych okropnie obciętych włosów, jakoś mu odrosły... a ostatnio, jak Dudley go uderzył, czy się nie zemścił, chociaż nawet nie zdawał sobie z tego sprawy? A jak to było z tym boa dusicielem?

Spojrzał ponownie na Hagrida, uśmiechnął się i zobaczył, że olbrzym cały się rozpromienił.

- Widzisz? - powiedział Hagrid. - Harry Potterze, sam zobaczysz, że w Hogwarcie będziesz sławny, i całkiem słusznie.

Wuj Vernon nie zamierzał jednak poddać się bez walki.

- Nie mówiłem ci, że on tam nie pójdzie? - syknął. - Pójdzie do gimnazjum Stonewall i będzie mi za to wdzięczny. Czytałem te listy. Czytałem o tych wszystkich bzdurach i śmieciach, jakie niby będą mu tam potrzebne... te wszystkie księgi z zaklęciami, różdżki i...

- Już ci powiedziałem, że jak będzie chciał tam pójść, taki wielki mugol jak ty nie zdoła go powstrzymać - warknął Hagrid. - Powstrzymać syna Lily i Jamesa Potterów przed pójściem do Hogwartu, też mi coś! Całkiem ci odbiło. Był tam zapisany jeszcze przed swoim narodzeniem. Idzie do najlepszej szkoły magii i czarodziejstwa na całym świecie. Siedem lat i nie pozna samego siebie. Będzie tam razem z innymi podobnymi sobie młodziakami, pod dobrą ręką największego z dyrektorów, jakich miał Hogwart, sa­mego Albusa Dumble...

- NIE ZAMIERZAM PŁACIĆ JAKIEMUŚ ZWA­RIOWANEMU STAREMU GŁUPCOWI ZA UCZENIE GO MAGICZNYCH SZTUCZEK! - ryknął wuj Vernon.

Lecz tym razem posunął się za daleko. Hagrid chwycił parasol i wywinął nim młynka.

- NIGDY - zagrzmiał - NIE OBRAŻAJ... AL­BUSA... DUMBLEDORE’A... W... MOJEJ... OBEC­NOŚCI!

Koniec parasola nagle znieruchomiał, wycelowany pro­sto w Dudleya. Błysnęło fioletowe światło, rozległ się suchy trzask, potem ostry kwik i w następnej sekundzie Dudley tańczył, trzymając się za swój tłusty zadek i wyjąc z bólu. A kiedy się odwrócił, Harry zobaczył zakręcony świński ogonek wystający z dziury w jego spodniach.

Wuj Vernon zaryczał. Wciągnąwszy ciotkę Petunię i Dudleya do sąsiedniego pokoju, rzucił na Hagrida przera­żone spojrzenie i zatrzasnął za sobą drzwi.

Hagrid spojrzał na swój parasol i pogładził brodę.

- Nie powinienem wychodzić z nerw - powiedział spokojnie - ale i tak nie podziałało. Chciałem go zamie­nić w prosiaka, ale chyba jest już taką świnią, że bardziej się nie dało.

Zerknął z ukosa na Harry’ego.

- Będę ci wdzięczny, jak nie wspomnisz o tym nikomu w Hogwarcie - powiedział. - Prawdę mówiąc... ee... raczej nie powinienem używać zaklęć. Pozwolono mi tylko na parę sztuczek, żeby cię odnaleźć i jakoś ci dostarczyć te listy... i to był jeden z powodów, dla których chętnie się tego podjąłem.

- Dlaczego nie wolno ci używać zaklęć? - zapytał Harry.

- No... tego... sam byłem w Hogwarcie, ale... ee... mnie wyrzucono, prawdę mówiąc. Na trzecim roku. Zła­mali mi różdżkę i w ogóle. Ale Dumbledore pozwolił mi tam zostać... zrobił mnie gajowym. To równy gość, ten Dumbledore.

- Za co cię wyrzucono?

- Robi się późno, a jutro czeka nas kupa roboty - powiedział głośno Hagrid. - Musimy dostać się do mia­sta, kupić ci wszystkie książki i w ogóle.

Zdjął swój czarny płaszcz i podał Harry’emu.

- Przykryj się tym, będzie ci cieplej. Nie przejmuj się, jak będzie się trochę ruszało. W którejś kieszeni jest chyba parę myszy.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Ulica Pokątna

Następnego ranka Harry obudził się wcześnie. Chociaż wiedział, że już jest jasno, nie otwierał oczu.

- To był sen - powiedział sobie stanowczo. - Śnił mi się olbrzym Hagrid, który przyszedł, żeby mi powie­dzieć, że mam pójść do szkoły czarodziejów. Kiedy otworzę oczy, będę znów w komórce pod schodami.

Nagle usłyszał donośne stukanie.

No tak, ciotka Petunia już stuka do drzwi, pomyślał Harry i zrobiło mu się smutno, ale wciąż nie otwierał oczu. To był taki cudowny sen.

Puk. Puk. Puk.

- No dobra - wymamrotał Harry. - Już wstaję.

Usiadł i wówczas zsunął się z niego czarny płaszcz Hagrida. Chata była pełna słońca, burza już przeszła, sam Hagrid spał na zapadniętej kanapie, a w okno stukała pa­zurem sowa, trzymając w dziobie gazetę.

Harry wstał, czując, że szczęście rozpiera go jak wielki balon, który ktoś w nim nadmuchuje. Podszedł do okna i otworzył je szeroko. Sowa wleciała i upuściła gazetę prosto na Hagrida, który nawet nie drgnął, tylko spał dalej. Sowa wylądowała na podłodze i zaczęła atakować czarny płaszcz Hagrida.

- Przestań!

Harry próbował odpędzić sowę, ale kłapnęła na niego dziobem i dalej szarpała płaszcz.

- Hagrid! - zawołał Harry. - Tu jest sowa i...

- Zapłać jej - mruknął Hagrid ze swojej kanapy.

- Co?

- Chce zapłaty za dostarczenie przesyłki. Poszukaj w kieszeniach.

Płaszcz Hagrida składał się chyba z samych kieszeni - pęki kluczy, kulki chleba, miętówki, kłębki sznurków, torebki herbaty... w końcu Harry wyciągnął garść dziwnych monet.

- Daj jej pięć knutów - powiedział Hagrid sennym głosem.

- Knutów?

- To te małe, brązowe.

Harry odliczył pięć brązowych monet, a sowa wyciągnęła nogę, do której był przywiązany skórzany woreczek, dając mu do zrozumienia, żeby włożył tam pieniądze. A potem wyleciała przez otwarte okno.

Hagrid ziewnął potężnie, usiadł i przeciągnął się.

- No, Harry, komu w drogę, temu czas, musimy się dostać do Londynu i kupić ci wszystko, czego potrzebujesz do szkoły.

Harry obracał w palcach monety. Właśnie pomyślał o czymś, co sprawiło, że poczuł się tak, jakby ktoś przekłuł ten balon.

- Mmm... Hagrid?

- Mmm? - odpowiedział Hagrid, wciągając wysokie buty.

- Ja nie mam pieniędzy... a słyszałeś, co mówił w nocy wuj Vernon... nie da ani grosza, żebym się uczył magii.

- Nie przejmuj się - rzekł Hagrid, wstając i drapiąc się po głowie. - Myślisz, że starzy nic ci nie zostawili?

- Ale skoro ich dom został zniszczony...

- Przecież nie trzymali złota w domu, chłopie! No więc najpierw do Gringotta. To bank czarodziejów. Zjedz kieł­baskę, wcale nie są takie złe na zimno... a ja nie odmówił­bym też kawałka twojego urodzinowego tortu.

- Czarodzieje mają banki!

- Tylko jeden. Gringotta. Należy do goblinów. Harry upuścił kawałek kiełbasy.

- Goblinów!

- Taaa... więc tylko wariat próbowałby go obrabo­wać, no nie? Nigdy nie zadzieraj z goblinami, Harry. Bank Gringotta to najbezpieczniejsze miejsce pod słońcem, jeśli masz coś cennego... oczywiście z wyjątkiem Hogwartu. Teraz mi się przypomniało, że i tak muszę odwiedzić Grin­gotta. Dumbledore mi kazał. No wiesz, sprawy szkoły. - Wypiął dumnie pierś. - Zwykle daje mi do załatwienia różne ważne sprawy. Sprowadzenie ciebie... zabranie cze­goś u Gringotta... wie, że na mnie może polegać. No, mamy już wszystko? To idziemy.

Harry wyszedł za nim z chaty. Niebo było już czyste, a morze migotało w blasku słońca. Przy brzegu kołysała się łódź, którą wynajął wuj Vernon. Na dnie było pełno wody.

- Jak się tu dostałeś? - zapytał Harry, rozglądając się za jakąś inną łodzią.

- Przyleciałem.

- Przyleciałeś

- Taaa... ale wrócimy tą łajbą. Nie wolno mi używać czarów, kiedy nie muszę.

Wleźli do łodzi. Harry gapił się na Hagrida, próbując go sobie wyobrazić, jak fruwa.

- Chociaż... wstyd by było wiosłować - powiedział Hagrid, spoglądając na Harry’ego z ukosa. - Gdybym tak... tego... trochę przyspieszył... to chyba mogę liczyć na ciebie, że nie będziesz o tym gadał w Hogwarcie, co?

- Oczywiście - odpowiedział Harry, rad, że zoba­czy nowe czary. Hagrid wyciągnął swój różowy parasol, stuknął nim dwa razy w burtę łodzi i pomknęli w stronę lądu.

- Dlaczego tylko wariat chciałby obrabować bank Gringotta? - zapytał Harry.

- Zaklęcia... czary - odrzekł Hagrid, rozkładając gazetę. - Mówią, że skarbca strzegą tam smoki. No i mu­siałby znać drogę, a to nie takie proste. Gringott leży setki mil pod Londynem, głęboko pod ziemią. Zdechłbyś z głodu, próbując tam się dostać, zanim byś coś stamtąd zwędził.

Harry siedział i rozmyślał nad tym, a Hagrid zabrał się do swojej gazety. Był to „Prorok Codzienny”. Wuj Vernon nauczył Harry’ego, że nie wolno przeszkadzać ludziom, kiedy czytają gazetę, ale tyle było pytań... Harry z trudem się powstrzymywał, by nie zadać pierwszych dziesięciu.

- Ministerstwo Magii jak zwykle robi okropny bałagan - mruknął Hagrid, przewracając stronę.

- Więc jest Ministerstwo Magii? - zapytał Harry, zanim zdołał ugryźć się w język.

- Jasne - odrzekł Hagrid. - Oczywiście chcieli, żeby Dumbledore został ministrem, ale on nigdy by nie opuścił Hogwartu, więc zrobili nim starego Korneliusza Knota. W rzeczy samej straszny z niego partacz, co weźmie, to sknoci. Więc co rano przysyła Dumbledore'owi sowy, pytając o radę.

- Ale co to Ministerstwo Magii robi?

- No... ich główne zajęcie polega na ukrywaniu przed mugolami, że są jeszcze w tym kraju czarownice i czaro­dzieje.

- Dlaczego?

- Dlaczego? Sam pomyśl, Harry, co by to było! Przecież każdy ma jakieś problemy i chciałby je załatwić za pomocą czarów. Nie, lepiej niech nas zostawią w spokoju.

W tym momencie łódka uderzyła łagodnie w ścianę przystani. Hagrid złożył gazetę i obaj wspięli się po kamien­nych schodkach na nadbrzeże.

W drodze na dworzec Hagrid wzbudzał spore zaintere­sowanie wśród przechodniów, a Harry’emu trudno było mieć do nich o to pretensję. Hagrid był nie tylko dwa razy wyższy od normalnych ludzi, ale nieustannie wskazywał palcem na różne zwykłe rzeczy, takie jak parkomaty, i mówił na głos:

- Widzisz to, Harry? Widzisz, co wymyślili ci mugole, co?

- Hagridzie - powiedział Harry, lekko zadyszany, bo musiał dotrzymywać olbrzymowi kroku - więc w banku Gringotta są smoki?

- No, tak mówią - odpowiedział Hagrid. - Cholibka, chciałbym mieć smoka.

- Chciałbyś mieć smoka?

- Zawsze chciałem mieć smoka, jeszcze jak byłem dzieckiem. No, jesteśmy.

Doszli do stacji. Pociąg do Londynu odchodził za pięć minut. Hagrid, który nie znał się na „pieniądzach mugoli”, jak je nazywał, dał kilka banknotów Harry’emu, żeby kupił im bilety.

W pociągu ludzie jeszcze bardziej wybałuszali na nich oczy. Hagrid zajął dwa miejsca i zajął się robieniem na drutach czegoś, co wyglądało jak kanarkowożółty namiot cyrkowy.

- Masz ten list, Harry? - zapytał, nie przerywając robótki.

Harry wyjął z kieszeni pergaminową kopertę.

- Dobra - rzekł Hagrid. - Tam jest lista wszy­stkiego, co ci będzie potrzebne.

Harry rozłożył drugi arkusz papieru, którego uprzednio nie zauważył, i przeczytał:

HOGWART

Наши рекомендации