Północno-zachodnie wybrzeże Ameryki 3 страница

Szybkobiegacz i Marnotrawca stali się teraz jawnymi wrogami. Postanowili więc zorganizować konkurencyjne inicjacje do tajemnych bractw, korzystając raczej ze swych religijnych niż świeckich przywilejów. Marnotrawca w ta­jemnicy zamierzał to urządzić w czasie obrzędu zimo­wego, a Szybkobiegacz, dowiedziawszy się o tym przez swoich donosicieli, postanowił go przewyższyć. Marno­trawca przygotowywał inicjację syna i córki, natomiast Szybkobiegacz dwóch synów i dwóch córek. Szybkobie­gacz zdystansował swego rywala, i kiedy wyprowadzono z miejsca odosobnienia czworo jego dzieci, a podniecenie w tańcu sięgało szczytu, kazał tancerzom Bractwa Błaz­nów i Szarego Niedźwiedzia oskalpować i zarżnąć niewol­nika, a Ludożercom zjeść go. Skalp podarował Marno­trawcy, który oczywiście nie miał czym dorównać temu niezwykłemu wyczynowi.

Ale Szybkobiegacz osiągnął jeszcze inny triumf. Córki jego, przygotowywane do inicjacji jako tancerki tańca wojennego, zażądały, aby poddano je próbie ognia. Wokół ogniska wzniesiono wał z drzewa, a córki przywiązano do desek, by oddać je na pastwę płomieni. Jednakże zamiast nich rzucono w ogień dwóch niewolników, także przywiąza­nych do desek, ubranych w stroje tancerzy wykonujących taniec wojenny. Cztery dni córki Szybkobiegacza pozo­stawały w ukryciu, a następnie pozornie zmartwychwstały z zachowanych popiołów niewolników. Marnotrawca nie był w stanie dorównać niczym tej demonstracji przywilejów i odjechał razem ze swymi ludźmi, by walczyć z plemieniem Nutka. Z wojny tej powrócił tylko jeden człowiek, aby opowiedzieć o klęsce i śmierci uczestników wyprawy[97].

Wszystko to opowiada się jako historię prawdziwą, a istnieją też relacje naocznych świadków o innych zawo­dach, które różnią się tylko wyczynami rywalizujących wodzów, celem wykazania swej wielkości. Przy pewnej okazji, a było to za życia ludzi do dziś żyjących, wódz usiłował „wygasić" ogień swego rywala siedmioma łodziami i czterystu derkami, a gospodarz, przeciwstawiając się, lat do ognia olej. Zapalił się dach i prawie cały dom uległ zniszczeniu, podczas gdy zainteresowani nie opuszczali swych miejsc i z pozorną obojętnością posyłali po coraz nowe przedmioty, aby wrzucać je do ognia. „Potem wrócili ci, którzy poszli po dwieście derek i rozciągnęli je nad ogniskiem gospodarza. Teraz oni «wygasili» je. Wtedy gospodarz wziął większą ilość jagód krzewu salal i dzikich jabłek oraz miedziaka, którego jego córka miała w czasie tańca, i wrzucił to wszystko do biesiadnego ogniska. Czterech młodych chłopców, którzy czerpali olej, wlało chochlę tego tłuszczu do ognia, a olej i derki spłonęły razem. Gospodarz wziął trochę oleju i opryskał nim swoich rywali"[98].

Takie zawody stanowiły szczyt ambicji. Obraz idealnego mężczyzny w pojęciu Kwakiutlów wiązał się z tymi zawodami i wszystkie motywacje z tym związane uważano za cnotę. Pewna stara kobieta-wódz, zwracając się w czasie potlaczu do swego syna, upominała go:„O ludu mój, mówię to przede wszystkim do mego syna. Przyjaciele, znacie wszak wszyscy moje imię. Znaliście mego ojca i wiecie, co zrobił z tym, co posiadał. Był lekkomyślny i nie troszczył się o to, co zrobił. Zabijał lub rozdawał jeńców. Rozdawał lub palił swe łodzie w ognisku w domu uczt. Rozdawał skóry wydr morskich rywalom we własnym plemieniu albo wodzom innych plemion, lub ciął je na kawałki. Wiecie, że to, co mówię, to prawda. Taka, mój synu, jest droga, którą wskazał ci ojciec i którą musisz kroczyć. Twój ojciec nie był zwykłym człowiekiem.Był prawdziwym wodzem wśród Koskimosów. Rób tak, jak robił twój ojciec. Drzyj tanie derki w kawałki albo oddawaj je plemieniu, które rywalizuje z nim. To wszystko". Syn odpowiedział: „Nie zamknę drogi, którą wyznaczył mi ojciec. Nie złamię prawa, które mój wódz mi wskazał. Oddaję te derki moim rywalom. Walka, którą toczymy, jest przyjemna, ciekawa i zacięta"[99]. Po czym rozdał wszystkie derki.

Okazji, przy których rozdzielanie własności przybierało tę formę, było na wybrzeżu północno-zachodnim mnóstwo. Wiele z tych wydarzeń zdaje się nie mieć nic wspólnego z wymianą towarów, a zachowanie się Kwakiutlów wobec małżeństwa, śmierci czy w obliczu jakiegoś nieszczęśliwego wypadku jest niepojęte, jeśli nie zrozumiemy szczególnej psychologii, która stanowi jego podstawę. Stosunki między płciami, religia, a nawet nieszczęście wykorzystywano w tej kulturze tak, by stały się okazją do okazania wyższości przez rozdzielenie lub zniszczenie własności. Najważniej­szymi okazjami były: wyznaczenie spadkobiercy, małżeństwo, zdobycie i okazanie mocy religijnej, żałoba, wojna i nie­szczęśliwy wypadek.

Wyznaczenie spadkobiercy było oczywistą okazją do zadokumentowania niepohamowanych roszczeń do wiel­kości. Mężczyzna musiał przekazać swemu następcy każde imię, każdy przywilej, a akt wymagał potwierdzenia charak­terystycznym rozdziałem i zniszczeniem majątku. Należało nałożyć „zbroję bogactwa" nowemu posiadaczowi. Potlacze z tej okazji były sprawą ważną i skomplikowaną, niemniej zasadnicza procedura była właściwie prosta. Potlacz „na cześć wielkiego imienia księcia Tlasotiwalisa" stanowi cha­rakterystyczny tego przykład. Była to uczta wydana dla wszystkich plemion jednego lineażu. Gdy się już zgromadzi­ły, wódz, ojciec Tlasotiwalisa, przedstawił w dramatyczny sposób przywileje, do których upoważniał go mit rodzinny, oraz ogłosił zmianę imienia swego syna. Jego potomek miał przyjąć jedno z tradycyjnych imion książęcych i przygotowa­no już dary, by rozdać je ku jego czci. W kulminacyjnym momencie tańca chór odśpiewał w imieniu ojca pieśń skomponowaną dla niego:

Przepuśćcie go i miedziaka dajcie mu

czym zawsze staram się pokonać

moich współzawodników - wodzów.

Nie proście łaski, wy plemiona, języki pokazując

i ręce z tyłu zaciskając[100].

Młody książę wyszedł z pomieszczenia w głębi domu niosąc miedziak zwany Dentalayu. Ojciec zwrócił się do niego z upomnieniami: „Ach, wielki jesteś zaiste, wodzu Tlasotiwalisie! Czy naprawdę tego pragniesz? Czy naprawdę pragniesz, aby ten miedziak, który nosi imię Dentalayu, spoczął martwy w ognisku? Bądź godny swych przywilejów. Bo pochodzisz z rodu rozrzutnych wodzów, którzy tak robili z miedziakami noszącymi imiona" (to jest niszczyli je). Jego syn dokonywał ceremonialnego zniszczenia mie­dziaka i rozdawał jego części swoim rywalom, zwracając się do gości: „Podążam drogą wyznaczoną przez wodza, mego ojca, drogą, którą podąża rozrzutny, bezlitosny wódz, nie lękający się niczego. Naprawdę tak myślę, wodzowie; zatań­czyłem na śmierć Dentalayu dla was, o plemiona!"[101]. Roz­dawszy resztę swego dobra, przyjmował godność wodza, którym dotąd był jego ojciec.

Odmianą tego rodzaju potlaczu był potlacz z okazji osiągnięcia dojrzałości kobiety o najwyższej randze w rodzi­nie wodza, jego młodszej siostry lub córki. Wielkość imion trzeba było potwierdzić, podobnie jak wyznaczenie spadko­biercy, chociaż z mniejszą wystawnością. Gromadzono dużo dóbr przeznaczonych do rozdziału, lecz tym razem nie były to derki ani miedziaki, lecz części kobiecego stroju, łodzie, w których kobiety wyprawiały się na połów mięczaków, złote i srebrne bransolety i kolczyki, oraz kapelusze w kształ­cie koszów i ozdoby z muszli słuchotek (Haliotis). Rozdanie tych przedmiotów dawało wodzowi prawo do twierdzenia, że osiągnął następny stopień drabiny prowadzącej do godności pełnoprawnego wodza, zwanego przez Kwakiutlów „wodzem, który znalazł uznanie".

Potlacz wydawany na cześć spadkobiercy na wybrzeżu północno-zachodnim, mimo iż dawał sposobność do okaza­nia zadowolenia z siebie i popisania się, nie stanowił właściwych zawodów z rywalem i dlatego nie byt nigdy tak pełnym i właściwym wyrazem kultury Kwakiutlów, jak potlacz wydawany z okazji małżeństwa. Małżeństwo drama­tyzowano, podobnie jak zakup miedziaka i wojnę. Człowiek o jakimś znaczeniu, jeśli miał zamiar zawrzeć małżeństwo, gromadził swych krewnych i towarzyszy, jak gdyby miał ich poprowadzić na wyprawę wojenną, i ogłaszał: „Teraz bę­dziemy wojować z innymi plemionami. Pomóżcie mi spro­wadzić do domu żonę". Natychmiast podejmowano przygo­towania, ale bronią w tej walce były derki i miedziaki, stanowiące ich własność. Wojna polegała zasadniczo na wymianie dóbr.

Cenę, jaką narzeczony płacił za narzeczoną, podbijano ciągle, podobnie jak w przypadku nabywania miedziaka. Narzeczony ze swoją świtą udawał się do domu ojca narzeczonej. Każdy przedstawiciel możnej rodziny dawał część swego majątku, „aby podnieść narzeczoną z pod­łogi" lub „zrobić miejsce narzeczonej". Odliczano coraz więcej derek, aby przelicytować rodzinę przyszłego teścia i dowieść wielkości narzeczonego. Sporowi dawano je­szcze inny wyraz. Zwolennicy narzeczonego mogli uzbroić się i napaść na wieś narzeczonej, a wieś narzeczonej z kolei mogła napaść na atakujących. Obie strony dawały się nieraz ponieść bez opamiętania i w walce padali zabici. Teść mógł też ustawić w podwójnym szeregu swych ludzi, uzbrojonych w płonące głownie, i zaata­kować z dwóch stron grupę zięcia. Inne rodziny posiadały jako przywilej prawo rozpalania ogromnego ogniska, wo­kół którego ludzie narzeczonego musieli siedzieć bez ruchu, aż zaczynali płonąć. W tym czasie z pyska rzeźbionego potwora morskiego, który mógł być innym heral­dycznym przywilejem rodziny narzeczonej, wypadało sie­dem czaszek i ojciec narzeczonej drwił z ludzi narzeczone­go: „Strzeżcie się, Gwatsenox. To są czaszki zalotników, którzy przyszli tu, aby poślubić moje córki i uciekli przed ogniem"[102].

Jak już wiemy, tym, co kupowano przy tej okazji, nie była właściwie narzeczona, lecz przywileje, które miała prawo przekazać swoim dzieciom. Z darem ślubnym łączył się nakładany na teścia obowiązek zrewanżowania się darami, których wartość, podobnie jak w każdej transakcji na wybrzeżu północno-zachodnim, wielokrotnie przekraczała wartość tej opłaty. Okazją do tych odpłat byty narodziny i osiągnięcie dojrzałości przez potomstwo. Wówczas ojciec żony oddawał zięciowi nie tylko wielekroć większą ilość dóbr materialnych niż ta, którą otrzy­mał, lecz także - co ważniejsze - imiona i przywileje, które miał prawo przelać na dzieci swych córek. Te imiona i przywileje stawały się własnością zięcia, ale tylko w tym sensie, że mógł on przekazać je spadkobiercom, których wolno mu było wybrać i którzy niekiedy nie byli dziećmi żony, z którą łączyło się to dziedzictwo. Nato­miast nie była to jego własność w tym znaczeniu, iżby mógł używać imion i przywilejów dla własnych popisów na potlaczach. W znaczniejszych rodzinach te rewanżowe dary ślubne odwlekano przez wiele lat po ślubie, dopóki najstarszy syn lub córka nie doszli do wieku, gdy mogli odbyć wtajemniczenie do górującego nad innymi bract­wami Ludożerców. Przy tych okazjach zięć, mający teraz otrzymać od teścia dar rewanżowy, zobowiązywał się zorganizować obrzęd zimowy i ponieść odpowiedzialność za rozdział majątku, który miał nastąpić w czasie tej uroczystości, a dar rewanżowy teścia umożliwiał mu zwią­zane z tym wydatki. Obrzęd ten koncentrował się wokół inicjacji dziecka zięcia do bractwa Ludożerców, a imię i przywileje, jakie młody mężczyzna lub kobieta wówczas otrzymywali, stanowiły zwrot za dokonaną przez rodziców zapłatę przy ślubie, najbardziej ceniony wkład w małżeń­ską transakcję.

Wysokość daru rewanżowego i czas jego złożenia zależały od znaczenia rodzin, liczby potomstwa i wielu innych względów, różnych w każdym przypadku. Jednakże sam obrzęd miał charakter trwały i dramatyczny. Teść przygoto­wywał się do niego latami. Kiedy nadszedł czas daru rewanżowego, upominał się o zwrot wszystkich swoich wierzytelności i gromadził w obfitości żywność, derki, skrzynie, naczynia, łyżki, kociołki, bransolety i miedziaki. Bransolety przywiązywano do kijów, po dziesięć do jednego, a łyżki i naczynia przymocowywano do długich lin, „kot­wicznych lin łodzi". Krewni teścia zbierali się, aby go wesprzeć i przyczynić się do okazałości, a krewni zięcia gromadzili się w uroczystym szyku przed domem zięcia wznoszącym się nad zatoką, Ludzie teścia budowali na plaży „łódź". Byt to czworobok o boku około stu stóp, spoczywający na piasku i zbudowany z wielu ceremonialnych skrzyń stanowiących skarb rodzinny, wymalowanych w pyski zwierzęce i wysadzanych zębami wydry morskiej.Do tej łodzi znoszono wszystkie towary zebrane przez teścia. Przód łodzi połączony był z płaskim dachem domu zięcia linami kotwicznymi, do których przymocowano rzeźbione drew­niane naczynia i cenne łyżki z rogów górskiego kozła. Wszyscy krewni teścia wchodzili do łodzi i na przemian z ludźmi zięcia śpiewali drogie pieśni Kwakiutlów. Żona zięcia, kobieta, za której dar ślubny miano się tego dnia rewanżować, znajdowała się w łodzi wraz ze swymi rodzica­mi, obwieszona ozdobami, które przekazywała mężowi. Wykonywała uroczysty taniec związany z tą uroczystością i obnosiła swe klejnoty: kółko w nosie z muszli słuchotki, tak wielkie, że dla podtrzymania go trzeba je było przywią­zywać do uszu, i kolczyki tak ciężkie, że przymocowywano je do pukli jej włosów. Kiedy skończyła tańczyć, teść wstawał i przekazywał prawo do wszystkich dóbr znajdujących się w łodzi swemu zięciowi. Najcenniejszy przedmiot znajdował się w małej skrzynce zawierającej symbole przywilejów związanych z członkostwem w bractwach religijnych oraz imiona, które przekazywał zięciowi do użytku jego dzieci.

Kiedy tylko prawo do całej tej własności zostało przeka­zane zięciowi, jego przyjaciele rzucali się z toporami na łódź i rozbijali wieko jednej ze skrzyń, które tworzyły łódź, krzycząc: „Nasza wyładowana łódź jest teraz rozbita", na co zięć odpowiadał: „Cieszmy się z tego". Nazywało się to „zatopieniem łodzi", i oznaczało, że zięć natychmiast rozda swemu plemieniu całe bogactwo w niej złożone, wierząc zarazem, że w ten sposób w przyszłości jego majątek wzrośnie. Był to moment szczytowy kariery każdego czło­wieka, a pieśń, jaką przy tej okazji śpiewał zięć, wyrażała triumf wodza u szczytu potęgi:

Pójdę, porozdzieram Górę Stevensa. Głazy z niej podłożę pod moje ognisko.

Pójdę i rozbiję Górę Katstais. Głazy z niej podłożę pod moje ognisko[103].

Ambitny mężczyzna poprzez cztery małżeństwa starał się nagromadzić prawa do coraz większej ilości cennych przy­wilejów i zebrać dary rewanżowe wniesione uprzednio za narzeczoną. Jeżeli związek taki uważano za pożądany, a nie było córki na wydaniu, przekazanie prawa do własności mogło mimo to nastąpić. Zięć żenił się, jak powiadano, z „lewą stopą" swego teścia lub z jego „prawym ramieniem" czy też jakąś inną częścią jego ciała. To znaczy, że pozorny ślub zawierano z zachowaniem takich samych obrzędów jak prawdziwy i w ten sposób przekazywano przywileje. O ile jasne jest w takich przypadkach, że małżeństwo stawało się na wybrzeżu północno-zachodnim formalną metodą prze­kazywania przywilejów, to występuje to jeszcze wyraźniej w licznych relacjach dotyczących małżeństw między ludźmi z różnych plemion, których skutkiem były wojny wywołane zazdrością. Małżeństwo kobiety szlachetnego rodu z męż­czyzną z innej grupy powodowało, że ludzie z jej plemienia tracili tańce i przywileje, do czego, rzecz jasna, odnosili się bardzo niechętnie. W jednym z takich przypadków plemię, od którego teść uprzednio uzyskał pewien taniec, uznało za zniewagę małżeństwo, wskutek którego taniec ten stał się własnością wodza-rywala. Udali oni, że wydają ucztę, i zaprosili owego teścia i jego plemię. Kiedy wszyscy już się zgromadzili, napadali na nich i zabijali teścia i wielu jego przyjaciół. W ten sposób zapobiegali przejściu prawa do owego tańca na wodza-rywala, który zawarł małżeństwo i zdobyłby to prawo w rewanżu za swój dar ślubny. Jednakże wódz ten, który skutkiem śmierci teścia utracił prawo do pożądanego tańca, nie dał się zbyć tak łatwo. Zawarł następne małżeństwo z córką człowieka, który zabił jego teścia, i znów zgłosił pretensje do owego tańca. W końcu uzyskał taniec, który zamierzał zdobyć przez swoje pierwsze małżeństwo[104].

W każdym rozumieniu małżeństwo na wybrzeżu północno-zachodnim było transakcją handlową i obowiązywały w nim te same szczególne prawa. Kobietę, która urodziła dziecko, w wyniku czego dar ślubny zostawał spłacony wystarczającą ilością towarów, uważano za wykupioną przez jej własnych krewnych. W rozumieniu męża pozwolić jej „pozostawać w domu bez żadnego celu" uwłaczało jego godności. Od nowa płacił więc za nią teściowi, aby nie być tym, który przyjmuje jakąś nie opłaconą łaskę.

W przypadku kiedy między obu rodzinami istniało nieza­dowolenie z wymiany małżeńskiej, mogło dojść do otwartego konfliktu między zięciem i teściem. W pewnym przypadku teść ofiarował swemu zięciowi derki i imię na inicjację jego najmłodszego dziecka, a zięć zamiast rozdać derki grupom miejscowych rywali, przekazał je własnym krewnym. Była to śmiertelna zniewaga, gdyż dawał w ten sposób do zro­zumienia, że dar był bez znaczenia, zbyt mały w stosunku do wielkości imienia obdarowanego. Teść, mszcząc się za zniewagę, jaką mu wyrządzono, zabrał z powrotem do wsi córkę i jej dwoje dzieci. W jego intencjach miał to być cios druzgoczący, ale zięć, zachowując obojętność i porzucając swą żonę i dzieci, odwrócił role. „Wtedy teść okrył się wstydem, ponieważ zięć nie chciał zapłacić za możność zobaczenia własnych dzieci"1. Zięć wziął sobie inną żonę i żyt spokojnie dalej.

W innym przypadku wódz, którego teść zwlekał z darem rewanżowym, zniecierpliwił się, wyrzeźbił figurę przed­stawiającą jego żonę i zaprosił cale plemię na ucztę. W obecności zebranych uwiesił kamień na szyi figury i wrzucił ją do morza. Aby zmazać taką obelgę, teść powinien był rozdać i zniszczyć o wiele większą ilość dóbr niż ta, którą posiadał, w ten sposób więc zięć zniszczył wysoką pozycję swojej żony, a przez to i pozycję teścia. Oczywiście małżeństwo się rozpadło.

Mężczyzna, który sam nie dziedziczył tytułów, mógł mieć nadzieję zdobycia pozycji przez małżeństwo z kobietą wywodzącą się z grupy o wyższej randze. Byt to zazwyczaj młodszy syn, któremu dostęp do wysokiej pozycji tamował zwyczaj pierworództwa. Jeśli się dobrze ożenił i zdobył bogactwo dzięki pomyślnemu operowaniu swymi wierzytel­nościami, to czasem mógł wejść do grona wybitnych ludzi swego plemienia. Ale droga do tego była trudna. Związek kobiety z człowiekiem bez tytułu był hańbą dla jej rodziny, a normalna wymiana majątku przy ślubie była niemożliwa, bo narzeczony nie był w stanie zgromadzić koniecznych dóbr. Małżeństwo nie uznane w czasie uroczystości potlaczu uważano za „parzenie się psów"[105], a dziećmi z tego małżeńs­twa pogardzano jako nieprawymi. Jeśli żona takiego męż­czyzny dawała mu tytuły, które znajdowały się w jej posiadaniu, uważano, że mężczyzna dostawał je za nic i była to hańba dla rodziny. „Ich imię zostało zhańbione i stało się złym imieniem, ponieważ ona wzięła za męża zwykłego człowieka"[106]. Jeśli nawet zgromadził on majątek i potwierdził prawo do nich, plemiona nie mogły zapomnieć o hańbie, a wodzowie często jednoczyli się przeciwko niemu i niweczyli te roszczenia, poniżając go na jakimś potlaczu. W jednym przypadku, gdy mężczyzna z pospólstwa, mąż kobiety ze szlachetnego rodu, uzyskał wysoką pozycję dzięki pieniądzom zarobionym u białych, wodzowie zgromadzili wszystkie swoje miedziaki, aby go pokonać. Według opowieści, która miała uwiecznić jego hańbę, zniszczyli trzy miedziaki - wartości dwunastu tysięcy, dziewięciu tysięcy i osiemnastu tysięcy derek, i pretendent nie byt w stanie zebrać trzydziestu dziewięciu tysięcy derek, aby kupić taką ilość miedziaków, która zrównoważyłaby te trzy zniszczone. Poniósł więc klęskę, a jego dzieci przekazano innym rodzinom, aby jako po części należące do szlachetnie urodzonych - nie dzieliły hańby ojca.

Małżeństwo nie było jedynym możliwym sposobem uzys­kania przywilejów. Najbardziej szacownym sposobem było zamordowanie właściciela przywilejów. Człowiek, który zabił drugiego, brat jego imię, tańce i znaki rodowe. Plemiona, które ze względu na antagonizm właścicieli przywilejów nie mogły uzyskać prawa do pożądanych tańców i masek, mogły napadać na łódź z płynącym w niej człowiekiem, o którym wiadomo było, że jest „właścicielem danego rytuału". Zabójca zyskiwał wówczas prawo do tego tańca, który oddawał do rozporządzenia swemu wodzowi lub starszemu bratu, a ten urządzał inicjację jego bratanka lub syna i oddawał mu imię i taniec zabitego. Oczywiście taki sposób przekazywania przywilejów zakładał, że cały rytuał, włącznie ze słowami pieśni, figurami tańców i użyciem przedmiotów sakralnych, był znany obecnemu właścicielowi przywilejów, zanim zabił dawnego właściciela. Nie zdobywał on wiedzy o tym rytuale. Tym, co uzyskiwał, było prawo do niej. Fakt, że zabójca mógł rościć prawo do przywilejów ofiary walki, odmalowuje dawną sytuację historyczną, kiedy to przeważnie walka była rozwiązaniem charakterystycznego dla wybrzeża północno-zachodniego konfliktu prestiżowego, a współzawodnictwo majątkowe miało mniejsze znaczenie[107].

Na wybrzeżu północno-zachodnim zabicie właściciela przywilejów było sposobem zdobycia przywilejów nie tylko wtedy, gdy byty to istoty ludzkie; był to także ceniony sposób zdobywania mocy od bogów. Człowiek, który spotkał i zabił istotę nadprzyrodzoną, zdobywał jej rytuał i maskę. Zachowanie wszystkich ludów wobec istot nadprzyrodzonych jest podobne do stosunków międzyludzkich opartych na najwyższym zaufaniu, ale nieczęsto hołd spotka się z tak małym szacunkiem i nieczęsto postawa uznana za właściwą odbiega od świętego lęku tak dalece, że najbardziej cenio­nym sposobem zachowania staje się zabijanie i zawstydzanie istot nadprzyrodzonych. A to właśnie byt przyjęty zwyczaj na wybrzeżu północno-zachodnim.

Наши рекомендации

Число: 2121